niedziela, 9 lutego 2014

Niedziela niedzielą ma być i basta!!! Zmiany (3)

Co robicie zwykle w niedzielę? Czy to dla Was jakiś wyjątkowy dzień, czy taki jak inne? Czy nadrabiacie zaległości w sprzątaniu, praniu i innych robotach domowych, czy robicie dodatkowe fuchy, czy może snujecie się po domu pod hasłem: wypoczywam?

Dlaczego o tym piszę? Bo zwróciłam uwagę na to, że nie potrafię porządnie spędzać niedzieli. Odkąd sięgnę pamięcią, do czasów, gdy jeszcze pracowało się w soboty, u nas w domu niedziela służyła przede wszystkim do prac porządkowych, na które w tygodniu zagoniona mama nie miała czasu. Nie tylko dorośli pracowali 6 dni w tygodniu, dzieci też chodziły do szkoły od poniedziałku do soboty. Przy takim układzie tygodnia, rzadko kiedy niedziela była była dniem świątecznym, przeznaczonym na wypoczynek. Czasem, w lecie jeździliśmy nad rzekę, do Młocin, ale najczęściej było to nadrabianie zaległości. Lata mijały, tydzień pracy zaczął się skracać. Dopracowaliśmy się pięciodniowego tygodnia pracy, ja rozpoczęłam dorosłe życie, ale nadal nie umiałam w niedziele, czy teraz już w weekendy odpoczywać. Te wolne dwa dni służyły mi nadal do sprzątania i robienia fuch (czytaj zleconych). Wychowałam Dziecko, które poszło własną drogą, zostałam sama i co? Ciągle nie potrafię w weekendy zająć się wszystkim, tylko nie pracą i porządkami. Skąd u mnie ten napęd, że jeszcze to trzeba zrobić, jeszcze tamto. Jeśli szybko zrobię to coś, to będę miała wolne. Ale zanim jeszcze skończę to coś strasznie ważnego robić, już zwala mi się coś nowego. A ja pokornie zabieram się za to, bo tak zostałam nauczona. Dość!!! Postanawiam to zmienić. W soboty ostatecznie mogę zajmować się domem, ale od tej pory zrobię wszystko, by NIEDZIELA BYŁA NIEDZIELĄ i BASTA!!! Nie znaczy to, że będę cały dzień wylegiwała się i nudziła jak mops. Nie, mam zamiar w niedzielę zajmować się tylko tym, co lubię robić. Tym, co sprawia mi przyjemność. To może być wszystko, co tylko nie znajduje się na liście spraw do załatwienia i rzeczy do zrobienia. I oczywiście będzie sprawiało mi frajdę. Przede wszystkim postanowiłam czytać bez tego alarmu w głowie, że ja tu sobie czytam (w domyśle: nic nie robię) a tyle rzeczy jest jeszcze do zrobienia. I już wiem po dzisiejszym dniu, jak trudno ten alarm wyłączyć. On chyba zagościł w moim mózgu na dobre, bo nawet dzisiaj podczas urodzin u mojej mamy co chwilę mi się włączał. Koszmar!!! Jak sobie z tym radzić? Na początek po prostu mówię sobie w myśli: dzisiaj nic nie robię i cieszę się życiem - zamknij się. Ale on oczywiście nie ustępuje - działa jak budzik, który co kilka minut przełączamy na drzemkę. Jak przy medytacji, pozwalam, aby te myśli przyszły i popłynęły dalej, ale to strasznie męczące. Na razie jednak nic lepszego nie wymyśliłam. Jeśli ktoś zna sposób na zapanowanie nad tym samopopędzaniem się, proszę o radę. Jeśli wymyślę jakiś lepszy sposób, napiszę o nim.  Na razie cieszę się, że w ogóle udało mi się spędzić niedzielę bez nadganiania pracy zawodowej, czy sprzątania. Następną niedzielę też tak spędzę. Przy dziesiątej może mój system alarmowy odpuści i da mi spokojnie cieszyć się innością, wyjątkowością niedzieli.

1 komentarz:

  1. Też tak mam, taki alarm w głowie. A najgorsze jest to, że nie umiem się zrelaksować, kiedy mam coś tam "nieogarnięte", że w jakichś sprawach jeszcze nieporządek. Trochę sobie z tym radzę tak: ustaliłam w głowie nowy porządek i w tym nowym porządku są sztywne zasady, np. nie przecieram lustra siedem razy na dzień, choćby mnie kłuło w oczy zachlapaniem, przecieram raz na dwa dni i trudno. To tylko przykład wymyślony tu naprędce, bo tak naprawdę to przecieram jeszcze rzadziej, ale wstyd pisać:) Dlaczego tak? Bo wydaje mi się, że w moim przypadku taki alarm sygnalizuje, że gdzieś tam jeszcze nieporządek (bałagan, coś niezałatwione, niezrobione itp.), a przy nieporządku nie umiem odpuścić i on mnie gnębi. To sobie ustalam w głowie inny porządek, ale taki, który zakłada wypoczynek na przykład lub jakąś przyjemność jako jeden z tych zaplanowanych, czyli wpisanych w porządek, elementów. No i skutek jest taki, że nie omijam tego punktu programu:), aby nie czuć dyskomfortu. Taki mały psychologiczny trick, ale w miarę działający. Spróbuj:) A, jeszcze jak postanowiłam, że kurz ścieramy raz w tygodniu, to raz w tygodniu i z upływem czasu on jakoś w tę środę przestaje przeszkadzać:) I tak dalej w ten deseń, wiesz, o co chodzi?:) Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za odwiedziny na moim blogu. Proszę w komentarzach nie używać wulgaryzmów i podpisać się chociaż imieniem lub nickiem. Pozdrawiam :)