czwartek, 23 maja 2013

Wycieczka - niespodzianka

Jutro moja córka z chłopakiem zabierają mnie na wycieczkę-niespodziankę z okazji imienin i Dnia Matki. Pojęcia nie mam, gdzie jadę. Dziewczynki (psiny) na 3 dni zostają z moją mamą. Strasznie się cieszę. Od czasu, gdy zostałam okradziona w Barcelonie na jesieni w 2011 roku, nigdzie nie wyjeżdżałam. Wiem, że lecę gdzieś samolotem, bo podała mi wymiary bagażu, jakich nie mogę przekroczyć. Za chwilę zabieram się za główkowanie, jak się zmieścić w tych wymiarach (42 x 32 x 25 cm). To prawdziwe wyzwanie a jednocześnie sprawdzian jak dalece potrafię się ograniczyć i uprościć swoje potrzeby na wyjeździe. Ponieważ jedziemy na krótko, nie będzie to bardzo skomplikowane. Z poprzedniego życia, gdy jeździłam w delegacje przynajmniej raz w tygodniu mam już wprawę jak się pakować i organizować, żeby nie obciążać się nadmiernie. Tym razem wystarczy cienka piżama, zmiana bielizny, 2 koszulki, 2 pary skarpetek i klapki. Spodnie, bluza, kurtka, buty jadą na mnie. Z kosmetyków: jedna porcja szamponu i odżywki do włosów, mydło laurowe w kostce, olej kokosowy jako środek pielęgnacyjny do wszystkiego. Na dzień krem nawilżający z pudrem. Ze sprzętów: aparat fotograficzny i telefon z ładowarkami. Mam nadzieję, że zmieszczę jeszcze jakąś książkę. Jeśli nie, musi wystarczyć mi prasa. Dobry humor już zapakowałam do kieszeni :) .

niedziela, 12 maja 2013

Prezenty

Wiem, że to nie jest okres przedświąteczny, gdy wszystkich ogarnia gorączka kupowania prezentów, ale przyszło mi do głowy, że można o tym napisać w dowolnym momencie, bo zawsze ktoś ma urodziny, imieniny, ślub, komunię, rocznicę, czy inną okazję, na którą musi kupić prezent albo może spodziewać się prezentów.
Kupowanie prezentów dla większości osób to zmora, szczególnie gdy niezbyt dobrze znamy odbiorcę. Co tu kupić? Mam ciocię, która prawie zawsze zwraca prezenty, bo jej z jakiegoś powodu nie pasują. Z praktycznego punktu widzenia ma to może sens, bo znając ciocię przechowuję paragon i zawsze mogę prezent zwrócić. Z emocjonalnego punktu widzenia - to klęska. Starałam się i znów pudło. No, ale w tym przypadku chociaż sytuacja jest klarowna a ciocia szczera. Gorzej z osobami, które prezenty traktują jako wyznacznik naszych lub swoich uczuć w stosunku do osoby obdarowanej. Takie osoby trudno zadowolić preferowanymi przeze mnie prezentami, które można zjeść, wypić lub jeśli to bilety - spędzić przyjemnie razem czas. Od pewnego czasu przestałam się przejmować tym, czy prezent jest dostatecznie drogi i cenny. Uważam, że skoro kupuję dla kogoś bilety na fajną sztukę i poświęcam swój czas, żeby przyjemnie go z tą osobą spędzić lub zapraszam gdzieś na kolację, to jest to najcenniejszy prezent, świadczący o moich uczuciach, bo jest to mój cenny czas. Jeśli ktoś to potrafi docenić - jest mi bardzo miło, jeśli nie - trudno. I tak miałam przyjemność z tego, że spędziłam czas z tą osobą. I w ten sposób prezent dla kogoś staje się również prezentem dla mnie :).
Otrzymywanie prezentów dla mnie wiąże się ze stresem: czy aby nie dostanę jeszcze czegoś do domu, do ubrania, do smarowania się itp. Zasadniczo informuję i przypominam przed wszelkimi okazjami, że najbardziej lubię prezenty jadalne lub kulturalne, ale wiele osób uważa, że jeśli coś nie stoi latami na półce i nie "ozdabia" mojego mieszkania lub mnie, to znaczy, że prezent był, ale jakby go nie było. Do takich osób należy moja mama. Nie walczę już z nią, bo szkoda mi starszej pani, ale po każdej uroczystości, czy świętach mam kłopot. Moja córka raczej pojmuje już o co chodzi, ale jeszcze czasem wyskoczy z czymś materialnym. Ze znajomymi jest łatwiej. Chyba po prostu im też jest łatwiej upiec mi ciasto, czy pognać ze mną do kina (wtedy ja wybieram film), czy do knajpy i nie muszą wymyślać, czego jeszcze nie mam, a mogłabym mieć.

wtorek, 7 maja 2013

Wątpliwe uroki zakupów

Jak już wspominałam wcześniej nie kupuję ciuchów od półtora roku i żyję. Nie zdarzyło się nic strasznego w moim życiu tylko dlatego, że nie kupiłam kolejnej, ślicznej koszulki, spódniczki, sukienki, sweterka, żakieciku tudzież gadżeciku do saloniku itp. Wyrzeczenie się samych zakupów jako takich nie było tak trudne, jak wydawało mi się na początku, gdy podjęłam decyzję STOP ZAKUPOM! Większym problemem było dla mnie oganianie się od nachalnych sprzedawców, gdy już z jakiegoś powodu znalazłam się na zakupach (np. konieczność zakupu prezentu dla osoby absolutnie nieminimalistycznej, dla której prezent rzeczowy jest miarą uczuć obdarowującego). Organicznie nienawidzę, gdy wchodzę do sklepu, jeszcze nawet nie zorientowałam się czym tam handlują a już wyrasta przede mną sztywno uśmiechnięta panienka (to w najlepszym wypadku, czasem panienka jest nadęta) i natarczywie patrzy mi na ręce lub wciska towary, które mi nie są potrzebne, nie dając tym samym spokoju na obejrzenie tego, co mnie interesuje. W takich sytuacjach czuję się albo jak złodziejka, której trzeba pilnować albo jak debilka, którą trzeba wyiskać z kasy. Przyznam się, że kiedyś, gdy jeszcze nie umiałam być twarda i nie chciałam takiej panienki urazić, wychodziłam ze sklepu z niepotrzebnymi rzeczami, które potem utykałam gdzieś po szafach, bo wcale ich nie chciałam ale jakoś tak kupiłam, bo zostały mi wciśnięte. Jednak odkąd zmądrzałam i podjęłam twardą decyzję, że to ja sama będę decydowała na co wydaję swoje pieniądze (a więc tym samym swój czas tu na ziemi, który przeznaczyłam na ich zarobienie), powoli nauczyłam się oganiać bardzo skutecznie od takich panienek i przestałam miewać wyrzuty sumienia, że nie zrobiłam im przyjemności i nie kupiłam czegoś od nich.
Na koniec jeszcze tylko mały przykład z mojego życia, gdy byłam jeszcze "przy kości". Wchodzę do sklepu, wychodzi do mnie panienka i z jadowitym uśmieszkiem wita mnie od progu: "przepraszam panią, ale nasz sklep nie prowadzi takich rozmiarów." Mowę mi odjęło, ale po chwili odzyskałam rezon i odpowiedziałam: "tak? ale nie pomyślała pani, że mam córkę, która nosi właśnie takie rozmiary? No to straciliście państwo klientkę. Do widzenia." Więcej tam nie weszłam.

środa, 1 maja 2013

Pozbywanie się rzeczy

Jak to jest z tym posiadaniem rzeczy?
Czy koniecznie trzeba pozbywać się masowo tego, co się posiada, bo uznaliśmy, że od dzisiaj jesteśmy minimalistami?
Czy to ma być jakaś spontaniczna akcja?

Na wiele z tych rzeczy ciężko pracowaliśmy. Przeznaczyliśmy na ich posiadanie swój czas tu na ziemi. Oczywiście nie jestem zwolenniczką kurczowego przywierania do rzeczy, ale są takie, które mimo upływu lat wciąż nas cieszą a są jednak durnostojkami. Sama mam parę takich rzeczy, choćby ukochaną porcelanę.

Wydaje mi się, że przy wyrzucaniu też należy włączyć myślenie. Sama na początku swojej drogi ku prostocie zachłysnęłam się tym wspaniałym uczuciem pozbywania się. Ale po jakimś czasie okazało się, że wyrzuciłam też rzeczy, które okazały się potrzebne i musiałam kupić je ponownie. Teraz przed wyrzuceniem czegokolwiek 5 razy zastanawiam się. Po pierwszych doświadczeniach z wyrzucaniem (szczególnie w przypadku ciuchów) przyjęłam metodę może dłuższą, ale mniej drastyczną a też skuteczną, mianowicie: przestałam kupować na bieżąco (półtora roku wytrzymałam bez zakupów ciuchowych i dobrze mi z tym), jeśli coś zużyję, wyrzucam i nie kupuję w to miejsce niczego nowego. W ten sposób powoli redukuję stan posiadania bez fajerwerków, ale skutecznie. A im głębiej sięgam do szafy, tym większe czekają tam na mnie niespodzianki. Okazuje się, że jeszcze wiele lat będę miała w czym chodzić. A ponieważ nigdy nie kupowałam nowinek modowych, tylko zawsze proste ascetyczne rzeczy ponadczasowe, to nie mam problemu z nadążaniem za modą. Po prostu nigdy mnie to nie interesowało.