czwartek, 25 sierpnia 2016

CO Z TĄ KASĄ?

W poprzednim poście ponarzekałam sobie na konieczność zabezpieczenia funduszu emerytalnego, bo licząc na ZUS mogę w przyszłości nieco się zdziwić. Narzekałam też, że dla mnie to już trochę późno. I tak przyszło mi do głowy, że temat oszczędzania, zarabiania, lokowania i inwestowania z punktu widzenia osoby u progu emerytury i jej wyścig z czasem może sprawi, że ktoś młodszy zastanowi się nad tym problemem i nie dopuści do takiej sytuacji, w jakiej znajduje się wiele osób spośród moich znajomych, a i ja mogłabym być lepiej zabezpieczona na przyszłość. Oprócz tego mam cichą nadzieję, że może ktoś w komentarzach podlinkuje mi ciekawe rozwiązania lub opisze je. Ja ze swojej strony od razu udostępniam link do bloga Michała Szafrańskiego(jakoszczedzacpieniadze.pl), który niedawno odkryłam i powoli go czytam, zastanawiając się, które rozwiązania zastosować w swoim życiu. Blog Michała jest kopalnią wiedzy i pomysłów, jak dobrze sobie radzić z własnymi finansami. Ponadto poleca on również linki do innych blogów o tej samej tematyce, co powoduje, że można przyjrzeć się swoim nawykom finansowym i sposobom na radzenie sobie z kasą z różnych punktów widzenia. Każdy przecież jest inny i ma inne doświadczenie oraz inne cele mu przyświecają. Wprawdzie nie miałam jeszcze czasu sprawdzić tych innych blogów, ale widząc rzetelność Michała na jego własnym blogu, nie wątpię, że wybrał i polecił nam również rzetelny materiał innych blogerów. Oprócz blogów Michał poleca również publikacje, które mogą pomóc nam zmienić swoje podejście do pieniędzy. Gorąco wszystkim  polecam jego bloga, bo warto poświęcić czas na jego lekturę.

Na większość naszych zachowań związanych z finansami, na nasz stosunek do pieniędzy oczywiście jak zwykle ma ogromny wpływ dom rodzicielski i otoczenie. Z domu wynosimy poczucie dostatku lub świadomość ciągłych braków i walki z życiem o pieniądze i o możliwość zaspokajania swoich potrzeb i potrzeb swojej rodziny. Jeśli w domu przez całe dzieciństwo i młodość słyszymy, że na nic nas nie stać, widzimy, że rodzice pożyczają, żeby przeżyć do pierwszego, nie ma oszczędności, wówczas dorastamy w przekonaniu, że pieniądze zaprzątają stale myśli dorosłych, którzy ciągle walczą o ich zdobywanie. Istnieją jednak domy, w których często żyje się skromniej, ale spokojnie podchodzi się do tematu pieniędzy. Rodzice są zaradni i zapobiegliwi i nawet w skromniejszych warunkach potrafią oszczędzać drobne kwoty, a w przypadku roszczeń dzieci, potrafią z nimi spokojnie rozmawiać, niekiedy wspólnie planując budżet. Dzieci wychodzące z takich domów mają większe wewnętrzne poczucie bezpieczeństwa finansowego. Wiedzą, że potrafią sobie poradzić. W miarę dorastania zaczynamy podlegać wpływom kolegów ze szkoły i presji środowiska. Później dochodzą do tego jeszcze wpływy współmałżonków. No i wszechobecna reklama. Czasem jedno zdanie potrafi zapaść w pamięć i ukształtować nas na wiele lat, dopóki nie wydarzy się coś, co spowoduje zmianę. W moim przypadku potrafię wskazać momenty, które wywarły wpływ na mój stosunek do pieniędzy i przez wiele lat postępowałam zgodnie z tymi schematami, które wbiły mi się w pamięć.

W dzieciństwie i w okresie dorastania, które upływały w głębokim PRL-u, pamiętam, że rodzice ciągle pożyczali pieniądze, brali pożyczki z pracy, kupowali na raty. Ciągle słyszałam, że na coś nie ma pieniędzy, że znów brakuje do pierwszego itp. A jednocześnie byliśmy jedną z nielicznych rodzin, która już na początku lat sześćdziesiątych miała telewizor, zawsze mieliśmy własny środek lokomocji (po motorze szybko pojawiła się syrenka), gdy wchodziły na rynek nowinki takie jak kalkulatory, magnetofony, czy inne atrakcje, szybko my też to mieliśmy. Mama, bardzo zaradna i gospodarna sama szyła, robiła na drutach, szafy pękały w szwach, ale nigdy nie mieliśmy oszczędności. Ciągle coś spłacaliśmy. Zresztą po co nam były potrzebne oszczędności. W tamtych czasach liczyło się na to, że na starość będzie zapewniona emerytura i opieka medyczna. Nikt nie przewidział tego, co stało się po 89 roku. Do dzisiaj moja mama, mocno już starsza pani, twierdzi, że chyba jest zakupoholiczką, bo nie przeżyje dnia bez zakupów, musi wyjść do sklepu chociaż po chleb. 

Wzorzec ten przejęłam z pewną korektą: nigdy nie zaciągałam długów. Raz wzięłam kredyt na samochód i stwierdziłam, że nigdy więcej. Mimo, że też wydawałam sporo, zawsze miałam jakieś oszczędności. Choćby po to, żeby kupić kolejny samochód bez kredytu. Za to regularnie brałam pożyczki z kasy zapomogowo-pożyczkowej w pracy. To jednak miało sens, bo w pewnym momencie olśniło mnie, że pożyczka w pracy jest nieoprocentowana, a pożyczone pieniądze mogę włożyć na lokatę i na tym zyskać spłacając niezbyt wysokie raty miesięczne. Ale to było trochę później. Na samym początku mojej drogi w dorosłym życiu stanęłam przed problemem zdobycia własnego mieszkania. Po burzliwym małżeństwie, z którego uciekłam z dzieckiem i naszymi osobistymi rzeczami, mieszkałam w wynajętym mieszkaniu, które pochłaniało całą moją pensję. W tej sytuacji priorytetem stało się zdobycie własnego mieszkania, które nie będzie pochłaniało wszystkich moich środków i pozwoli mi dodatkowo zarobione pieniądze wykorzystać inaczej niż wydawanie ich na żywność. Na początku lat dziewięćdziesiątych zlikwidowano przywileje mieszkaniowe dla samotnych matek z dziećmi. Okazało się, że własne mieszkanie nie leży w zasięgu moich możliwości. Kredyt odpadał, bo w tamtych latach oprocentowanie było niezwykle wysokie, a ja przecież i tak ledwo radziłam sobie z bieżącymi wydatkami. Jako samotna matka nie mogłam już liczyć na pomoc państwa. O kupnie nie było mowy. Zaczęłam zastanawiać się nad jeszcze większą ilością prac zleconych i oszczędzaniem. Gdy zaczęłam o tym oszczędzaniu głośno mówić usłyszałam od kogoś, że oszczędzanie to głupota. Jeszcze nikt nie wzbogacił się na oszczędzaniu. Trzeba tyle zarabiać, żeby wystarczało na wszystkie potrzeby. Spoko, spałam więc przez wiele lat po 4 godziny na dobę, żeby zarobić, ale mimo to starałam się jednak coś oszczędzić. Tak minęło 8 lat. Po 8 latach udało mi się dostać do projektu, który przyniósł mi konkretny zarobek, który wraz z wcześniej zaoszczędzonymi pieniędzmi pozwolił mi na zakup małego mieszkania za gotówkę, bez długów. Udało się. Wtedy z kolei ktoś z moich znajomych doradców stwierdził, że najważniejszy zakup w życiu mam już za sobą. Teraz, na życie zawsze jakoś się zarobi. No fakt. Na bieżące życie było już łatwiej zarabiać, bo nie byłam obciążona haraczem za wynajem mieszkania i spłatą kredytu. Zaczęłam żyć na bieżąco. Tak bardziej jak moi rodzice, czyli na styk. Bez długów, ale na styk. Po paru latach znów poprowadziłam duży projekt, który umożliwił mi bez napinki kupić drugie, tym razem duże mieszkanie. I na tym się skończyło. Straciłam pracę. Musiałam przez jakiś czas żyć z oszczędności. Dobrze, że w okresie prosperity zarabiałam na tyle dobrze, że nie udało mi się wszystkiego wydać. A poza tym wtedy już stosowałam żelazną zasadę, że część dodatkowych zarobków odkładam na wszelki wypadek. Nie wiedziałam, że tym wszelkim wypadkiem będzie utrata pracy. Wydawało mi się, że z moim dorobkiem i tytułem, pracę w instytucie mam zapewnioną dożywotnio. Niestety, inni myśleli inaczej. Zanim rozwinęliśmy własną firmę, moje oszczędności znacznie się skurczyły, tym bardziej, że nie potrafiłam znacząco ograniczyć wydatków. Potem kryzys 2008 roku oraz inne nieprzemyślane decyzje zrobiły swoje i nadszedł moment, że znów zaczęłam od zera. Tylko, że to zero wypadło mi na chwilę przed emeryturą, która nie wiadomo jaka będzie. Zaczął się dla mnie wyścig z czasem. Walka o godną przyszłość. Wierzę, że dam radę uzyskać kapitał na emeryturę. Najwyżej w przeciwieństwie do młodszych od siebie, którzy starają się uzyskać niezależność finansową przed pięćdziesiątką, ja będę musiała popracować trochę dłużej. Moja pozycja wyjściowa i tak jest o niebo lepsza niż przed laty, bo mam już jakieś nieruchomości, doświadczenie i wiedzę. Nie ma już na utrzymaniu małego dziecka, no i nie jestem sama.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny na moim blogu. Proszę w komentarzach nie używać wulgaryzmów i podpisać się chociaż imieniem lub nickiem. Pozdrawiam :)