czwartek, 15 sierpnia 2013

Czy muszę należeć do jakiejś kategorii?

Czy koniecznie wszystko musimy kategoryzować? Konsumenci doskonali, minimaliści, życie w rytmie slow, życie w biegu. . . . Większość z nas przechodzi przez wszystkie te etapy. Niewiele jest osób, które od urodzenia kroczą jedną wyznaczoną drogą uważając ją niezmiennie za jedynie słuszną. Wiele zależy też od okoliczności i etapu życia, na jakim się znajdujemy. Młodzi chcą wszystkiego naraz, chcą zachłysnąć się życiem, są zachłanni na życie, póki są młodzi, silni, sprawni i nie mają obowiązków. Chcą mieć wszystko już tu i zaraz, natychmiast. Potem niepostrzeżenie zaczyna się etap stabilizacji. Chcemy mieć własne mieszkanie, urządzone po swojemu, własny samochód, czasem nawet rodzinę. Ale ciągle jesteśmy młodzi i niecierpliwi. Nie chcemy czekać na to wszystko. Bierzemy więc kredyt. Najpierw jeden, potem drugi. I już mamy jarzmo założone. Nasze życie nabiera zawrotnego tempa, ale nie jest to już związane z przyjemnościami - imprezami, wyjazdami, spontanicznymi wypadami weekendowymi albo i w środku tygodnia, bo taka była fantazja. NIE. Teraz pędzimy od zlecenia do zlecenia, oczywiście po wyjściu z pracy zasadniczej. Trzeba zarabiać na kredyty, opłaty, utrzymanie nabytych dóbr. Wyjazdy starannie planujemy i niestety też stanowią obciążenie naszego budżetu. Na spontaniczność w życiu jest coraz mniej miejsca. Wszystko musi być zaplanowane, bo inaczej cała konstrukcja naszego obecnego życia może runąć. O powolności, o slow nawet nie mamy czasu pomyśleć. Nasza karuzela pędzi i jesteśmy szczęśliwi, jeśli uda nam się pospać aż 6 godzin. Ale ponieważ nie da się tak długo funkcjonować, znajdujemy wentyl bezpieczeństwa w postaci robienia sobie przyjemności, nagradzania się, czy ukojenia w razie chwilowych niepowodzeń przy pomocy zakupów. Daje nam to chwilowe poczucie sensu naszych wysiłków. Ciężko pracuję, więc mam prawo zrobić czasem sobie przyjemność. I tak nam płynie czas: wartko, szybko, zawsze tak samo z drobnymi, ledwie zauważalnymi przerwami. W pewnym momencie przychodzi na nas opamiętanie. Albo stanie się coś złego nam lub komuś obok, co zmusza nas do przemyśleń, albo zwyczajnie czujemy się wyczerpani albo dobijamy do brzegu, czyli kończą nam się kredyty, dzieci idą na swoje i nagle czujemy, że robi nam się lżej. W tym momencie zaczyna się afirmacja powolnego życia. Nagle mamy więcej czasu, więcej wolnych środków i sami możemy zwolnić. No chyba, że uniemożliwią nam to jakieś zawirowania życiowe, albo ciągle nam mało i porwiemy się na kolejną szaloną inwestycję.
Przeszłam tą drogę. Może nie byłam klasycznym przypadkiem, bo nie brałam kredytów, tylko najpierw zabezpieczałam środki (oszczędzałam, tyrałam, odkładałam), a potem kupowałam. Nie żyłam więc pod presją wysiedlenia, zlicytowania itp. Natomiast musiałam mieć w sobie dużo samozaparcia i samodyscypliny, żeby tego co zarabiam nie rozpylić. A i tak, gdy patrzę z perspektywy czasu, wiele wydawałam na bzdury.
Teraz podobną drogą kroczy moja córka. W tej chwili jest na etapie, gdzie jedną nogą stoi jeszcze w zachłanności na życie a drugą już w stabilizacji. Tyle, że jej jest łatwiej, bo nie musi brać kredytów na zaspokojenie potrzeb życiowych (mieszkanie itp.) Jeśli decyduje się na kredyt, to wyłącznie na przyjemności. Przyglądam się temu. Nie wtrącam się. Każdy musi przejść swoją drogę samodzielnie. Nikt za nas życia nie przeżyje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny na moim blogu. Proszę w komentarzach nie używać wulgaryzmów i podpisać się chociaż imieniem lub nickiem. Pozdrawiam :)