poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Był wyjazd na działkę

 Nie lenię się. Miałam ostatnio bardzo pracowity okres. Tak, tak, mimo upałów musiałam się sprężać z pilnym zleceniem. Udało mi się jednak wygospodarować parę dni na wyjazd na działkę. Właściwie powinnam napisać na obóz pracy. Bo moja działka jest takim właśnie miejscem. Zarasta zielskiem szybciej niż ja nadążam ją kosić. O uprawach mowy nie ma. Wszystkie niegdysiejsze klomby zostały opanowane przez dziką łąkę, jaką stała się moja działka. Nie powinnam się tym chwalić, ale taka jest rzeczywistość. Nie daję sobie rady z opanowaniem tego chaosu. Przez te parę dni udało się trochę ją uporządkować, a wieczorami zrobiłam na szydełku pokrowiec na Kindle'a (na zdjęciu). Teraz moje cacuszko, które sprawdza mi się w 100 procentach, będzie miało ciepło, miękko i wygodnie :).
Pogoda dopisała nam bardziej niż wspaniale. Wiadomo, że upały nie odpuszczały przez ostatnie tygodnie, co zaowocowało trawnikami wyglądającymi niczym ścierniska i tak niskim poziomem wody w studni, że pewnego dnia pompowaliśmy praktycznie samo błoto. Dobrze, że wodę do picia i tak wozimy w butlach, bo nigdy nie wiemy co czeka nas po przyjeździe. Ostatnio ukradli nam pompę i nie mieliśmy dostępu do wody, dopóki nie pognaliśmy do sklepu po nową.
Oprócz pracy, były też wieczory przy ognisku, nie tyle z potrzeby dogrzewania się wieczorami, ile z konieczności spalenia tego wszystkiego, co do spalenia się nadaje. Szkoda, że młode kartofelki nie nadają się na pieczenie w ognisku - brakowało mi tego smaku, ale i tak było obozowo. Nawet wyrwałam się z próbą śpiewu, która została natychmiast oprotestowana, jako że mój śpiew słynie wśród znajomych i rodziny z wyjątkowego "piękna". Zdaję sobie z tego sprawę, ale czasem mnie ponosi i czuję, że muszę, bo przecież "śpiewać każdy może trochę lepiej lub gorzej". No to ja śpiewam gorzej :)))



Ostatniego dnia odwiedziły nas też dzieci i załapały się polowy obiad na świeżym powietrzu, zachwycone, że nie muszą same gotować i zmywać. Uśmiecham się zawsze w duchu, gdy słyszę takie stwierdzenia z ust mojej córki i przypominam sobie, jak to było, gdy jeszcze mieszkałyśmy razem. W głowę zachodziłam, jak ona poradzi sobie w życiu z prowadzeniem domu i pracą zawodową. Patrzyłam na bałagan w jej pokoju, na lenistwo i niechęć do jakiejkolwiek aktywności w domu i nie wierzyłam w cudowną odmianę mojego dziecka. A teraz jakoś w domu ma posprzątane, robi zakupy, gotuje i daje sobie radę. Chyba większość matek ma takie obawy w stosunku do swoich dzieci. Potem okazują się kompletnie nieuzasadnione, bo gdy dziecię usamodzielnia się i nie ma za sobą "niewidzialnej ręki", która wszystko robi, bo ma dość powtarzania w kółko "zrób to", "zrób tamto", nagle okazuje się, że w jakiś nikomu niezrozumiały, cudowny sposób to właśnie dziecię we własnym już domu dokładnie wie o co chodzi. Ja też byłam bałaganiarą, ale miewałam fazy, gdy potrafiłam wyszorować całe mieszkanie od stóp do głów i pracowałam jak w transie. Do dzisiaj moja mama wspomina, że gdy wkładałam rano stare brązowe sztruksy, to mogła być pewna, że jak wróci z pracy, to mieszkanie będzie wypucowane. A nie było łatwo utrzymać mieszkanie w czystości przy dwóch psach. Ale co to znaczy dwa psy, gdy teraz mam trzy, a na działce było ich z nami pięć. Trzeba jednak przyznać, że świetnie się dogadywały i nie było żadnych konfliktów psich do rozwiązywania. A oto psie życie na działce:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny na moim blogu. Proszę w komentarzach nie używać wulgaryzmów i podpisać się chociaż imieniem lub nickiem. Pozdrawiam :)