piątek, 13 maja 2016

POCZĄTEK DNIA

Początek dnia jest ważny. Bardzo ważny. Często początek dnia stanowi o całym dniu, o tym jak przyjmujemy potem następujące po sobie zdarzenia.
Dla większości osób początek dnia to dzwonek budzika i nerwowa bieganina, potem korki w mieście aż wreszcie zgrzani i zdenerwowani wpadną do pracy. I albo opadają wyczerpani na krzesło, żeby złapać oddech i dystans albo w tym samym galopie rzucają się na pracę. Ci, którzy złapią oddech i dystans, mają jeszcze szansę na wyciszenie i uspokojenie po nerwowym poranku. Jest szansa, że dalszy ciąg dnia upłynie im w miarę spokojnie. Natomiast ci, którzy w biegu łapią się za najpilniejsze sprawy, często długo przed końcem pracy tracą werwę i pracują pod przymusem, nierzadko też emanując złym nastrojem. Powrót do domu i prace domowe są już wyzwaniem, a pójście spać wyzwoleniem.
Dużo przyjemniej jest wstać bez budzika. Gdy się wyśpimy. Oczywiście nie mam na myśli wysypiania się do południa, bo już dawno wyrosłam z okresu, w którym wydawało mi się to szalenie atrakcyjne i łatwe do realizacji. Ale są ludzie, którzy samoistnie wstają wcześnie. Nie potrzebują budzika. Często wstają na tyle wcześnie, że nie muszą biegać w nerwowym pośpiechu. Moja mama taka była. Gdy już nie musiała wlec mnie do przedszkola i w pierwszych latach do szkoły, wychodziła z domu spokojnie, po szóstej i omijając korki równie spokojnie pojawiała się w pracy przed siódmą, mimo że obowiązywał ruchomy czas pracy i mogła przyjść do pracy do wpół do dziewiątej. Ja tak nie potrafiłam. Wstawałam zawsze o parę minut za późno, potem wlokłam biegiem na wpół zaspane Dziecko do kolejnych placówek służących do przechowywania, a przy okazji edukowania dzieci i wpadałam do pracy zawsze kilka minut spóźniona, zdyszana i zdenerwowana. Kontrast pomiędzy mną a moją mamą widoczny był jak na dłoni, ponieważ przez wiele lat pracowałyśmy w tej samej firmie. Oczywiście godzina przyjścia do pracy wiązała się z godziną wyjścia z pracy. Mama wychodziła najczęściej jeszcze za dnia, a ja już po zmroku (w miesiącach zimowych oczywiście). Mama dojeżdżała do domu jeszcze przed popołudniowymi korkami, a ja w nerwach próbowałam przebić się przez sznur stojących samochodów po Dziecko i wrócić do domu. W tej sytuacji dom był osiągalny już na tyle późno, że dla mnie nie zostawało czasu na nic. I tak żyłam sobie przez 20 lat, a nawet trochę dłużej. Dopóki nie przestałam pracować w firmie i nie zaczęłam pracować w domu.
Teraz rzadko budzi mnie budzik. Budzę się sama koło siódmej lub budzą mnie psy, z którymi trzeba iść na spacer. Ale przecież nie spieszę się stać w korkach, więc spacer jest przyjemnością, powolnym rozruchem. Mogę pozbierać myśli i poukładać sobie spokojnie zadania do wykonania, zastanowić się nad najpilniejszymi sprawami. Oczywiście bywają dni, gdy sama nie wiem, kiedy w nos się podrapać, ale zasadniczo żyję spokojnie. Dobry poranek wprawia mnie w dobry nastrój i powoduje przypływ sił i chęci do pracy. Jestem pogodna, mam dobry humor i mogę wykonywać zadania jedno po drugim. Jedynym minusem takiej pracy jest łatwość przekraczania granic pomiędzy czasem zawodowym a czasem prywatnym. Trzeba wyraźnie to rozdzielić. Wiele lat przyjmowałam telefony i zlecenia do późnych godzin wieczornych, aż wreszcie musiałam powiedzieć dość. To, że pracuję w domu i mam wszystko pod ręką, nie oznacza, że można do mnie dzwonić o każdej porze i podrzucać mi kolejne sprawy do załatwienia. Od pewnego czasu po południu po prostu wyciszam komórkę służbową i zajmuję się wyłącznie sprawami domowymi. To działa. I czekam na następny poranek, żeby, jak na zdjęciu przejść się z psami po lesie. NA DOBRY POCZĄTEK DNIA. Życzę Wam również takiej możliwości, takich poranków. To działa lepiej niż wszystkie kawy, guarany i inne wspomagacze. Spokój zawsze jest lepszym doradcą niż pośpiech. Nawet, gdy wszystko wokół kręci się w zawrotnym tempie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny na moim blogu. Proszę w komentarzach nie używać wulgaryzmów i podpisać się chociaż imieniem lub nickiem. Pozdrawiam :)