piątek, 17 października 2014

Konsekwencja

Nie jestem konsekwentna. Niestety, całe życie byłam niekonsekwentna. Zarówno w stosunku do siebie, jak i i innych. Szczególnie kiepsko ta konsekwencja wychodziła mi przy wychowywaniu Dziecka. Jakoś tak, zwykle odpuszczałam obiecane kary. Jedno muszę jednak przyznać na swoje usprawiedliwienie - byłam konsekwentna, gdy obiecałam coś przyjemnego, w stosowaniu nagród. W takim przypadku nie wymigiwałam się. Obiecane - dotrzymane. Skutkiem tego Dziecko raczej mam rozpuszczone. Ale nie tylko w sprawach Dziecka byłam niekonsekwentna. Gorzej, bo w związkach z facetami też się tak działo. Co jest ze mną nie tak, że nie potrafię zrobić tego, co zapowiedziałam - to pytanie, które często mnie nurtowało. Dlaczego zawsze lub prawie zawsze odpuszczam. Doszłam do wniosku, że najczęściej rzucałam groźbami, obietnicami, pogróżkami itp. w złości, pod wpływem emocji, na zasadzie: ja wam pokażę. No i potem, gdy ochłonęłam, nic już nie pokazywałam. Tym samym nauczyłam wszystkich, że mogą robić, co chcą i nie poniosą za to żadnych konsekwencji.

Brakiem konsekwencji wykazuję się również w stosunku do siebie samej. Setki razy przystępowałam do odchudzania się. Robiłam postanowienia, zaczynałam ćwiczyć, ograniczać jedzenie, a przynajmniej to, co tuczy najbardziej. I co? No cóż. . . .najczęściej po paru dniach było po wszystkim. Coś tam w środku mówiło mi: co ty głupia jesteś? takie wspaniałe lody, ciasto, tudzież coś innego na stole, a ty akurat teraz musisz się odchudzać?! Wyluzuj. Zaczniesz jutro od nowa. I wyluzowywałam. Ale jutro od nowa nie zaczynałam. Znów potrzebowałam czasu, żeby zebrać się w sobie, podjąć "mocne" postanowienie i tak dalej. Nie myślcie sobie jednak, że nie mieszczę się w drzwiach. Co to to nie. Parę razy udało mi się nadludzkim wysiłkiem schudnąć i nawet dość dużo czasu zajęło mi przytycie z powrotem. Od ostatniego odchudzania minęło 7 lat i jakoś do tej pory trzymałam wagę.

A ile razy obiecywałam sobie, że już jutro będę baaardzo dobrze zorganizowana i czego to ja nie zrobię. Wstanę o piątej i ruszę do ataku. Załatwię wszystko, co wlecze się za mną od tygodni, a jeszcze posprzątam (oczywiście generalnie, najlepiej z myciem okien) i od tej pory już zawsze będę utrzymywać w domu wzorowy porządek, żebym nie musiała wstydzić się, gdy sąsiadka po coś nagle wpadnie. No to kładłam się z tym "mocnym" postanowieniem spać, nastawiałam budzik i . . . . .rano włączałam drzemkę bardzo konsekwentnie co 10 minut przez kolejną godzinę. Po czym wyskakiwałam z łóżka z okrzykiem: Boże, jak późno i zaczynał się dzień jak codzień. No dobra, myślę sobie: "pierwsze śliwki robaczywki", ale już jutro to ja wam pokażę. No cóż, nikt niczego raczej nie oglądał, bo sytuacja powtarzała się, jak poprzedniego ranka. Ale nie myślcie sobie, że jestem jakimś tam strasznym leniem i flejtuchem :). Czasem w końcu mobilizuję się i robię, co należy. Z pełną świadomością tego, że gdybym robiła to systematycznie i nie odkładała na ostatnią chwilę, to zajęłoby mi to znacznie mniej czasu i pochłonęło mniej energii.

Tak więc pójdę teraz spać z MOCNYM postanowieniem, że jutro zrobię wreszcie solidne porządki w domu i nie będę marnowała czasu na "nie wiadomo co". Będę twarda i zorganizowana :D.

6 komentarzy:

  1. Byłam dzielna i prawie się udało. Ale łatwo nie było. Od poniedziałku rano planuję dokończenie roboty. Jednak mniejsze mieszkanie było łatwiejsze w obsłudze :D. Może znów zamienić?

    OdpowiedzUsuń
  2. Też tak miewam dosyć często. Ale wiesz co? Może my za dużo od siebie wymagamy, po prostu? Inni nie mają takich dylematów, bo sobie niczego nie obiecują? Pocieszam się?:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wydaje mi się, że każdy czegoś od siebie wymaga. No, przynajmniej każdy, kto żyje w miarę świadomie. Problem w tym, że jak napisałaś często wymagamy od siebie za dużo. Nie da się być doskonałą na każdym polu, bo fizycznie nie dałybyśmy rady. Jednak logika mówi co innego, a nasze chcenie, co innego. Dodatkowo jeszcze ciągle media wciskają nam przed oczy takie ideały. Tylko trzeba trzeźwo zwracać uwagę na to, że na filmach te kobiety rzadko kiedy sprzątają, piorą, latają po prozaiczne zakupy (no chyba, że po ciuchy lecą) i gotują, a potem jeszcze zmywają. Najczęściej pokazuje nam się śliczne wnętrza, po których główne bohaterki poruszają się z wdziękiem, nic nie robiąc w celu utrzymania tego stanu. Samo się robi. A u mnie nie chce samo się robić i musi być coś za coś. Pozdrawiam Cię serdecznie :).

    OdpowiedzUsuń
  4. I te wnętrza są takie puste. Żadnej rozrzuconej pościeli, porzuconych skarpetek, wczorajszej książki:) Jakieś to mało wiarygodne. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W naszych domach też nie ma porzuconych skarpetek, rozrzuconej pościeli, tudzież innych dowodów niedbalstwa, ale jakoś trudno mi powiedzieć, żeby u mnie było doskonale, bo są to wnętrza, w których się normalnie żyje i to ze zwierzętami, a u mnie jeszcze do tego pracuje. I właśnie przez pracę przede wszystkim mam ciągły bałagan: porozrzucane papiery, segregatory, sprzęt w ciągłym pogotowiu do użycia i karteczki-przypominajki. Ech. . .:)

      Usuń

Dziękuję za odwiedziny na moim blogu. Proszę w komentarzach nie używać wulgaryzmów i podpisać się chociaż imieniem lub nickiem. Pozdrawiam :)